Tego dnia o godzinie 16.00, Józio czule żegnany przez żonkę wsiadł do klimatyzowanego autobusu relacji Warszawa Centralna – Modlin Lotnisko. Nic nie pamiętał z tej przepięknej, krótkiej podróży, bo cała drogę przespał.
Wchodząc przez główne wejście Lotniska Modlin Józio pomyślał:
– Nie wiem, czy to dobrze, że lecę sam i w zasadzie bez planu. Nie wiem co będę robił, co zobaczę i co mnie spotka… Warunki brzegowe określa bilet lotniczy Modlin – Malaga -Modlin i duch Ryszarda Kapuścińskiego. Będzie co będzie!
No i już na dzień dobry, zaczęło być…
Kontrola – Józek rozumiał, że w dzisiejszych terrorystycznych czasach…, ale żeby aż tak!!!
Po takim wstępie, świńskim truchtem popędził w stronę samolotowego trapu i nie zważając na powitalny uśmiech pięknej stewardesy, czym prędzej poszukał swojego fotela i zasiadł w nim lekko wyczerpany.
W czasie głośnikowego polecenia :
– „Proszę wyłączyć telefony”
Józio z przerażeniem stwierdził, że ma strzaskany tablet z funkcją dzwonienia na 2 telefony. Jego urządzenie miało kartę estońską, doładowaną 20 dolarami, żeby z każdego miejsca świata można się było z nim skontaktować i żeby on nigdy nie płacił za roaming. Dodatkowo w razie „W”, miał na wszelki wypadek zainstalowany internet. W zasadzie, tam gdzie planował być, nie powinie mieć problemu z zasięgiem, a polską kartę chciał zamienić na marokańską, żeby oszczędzać te swoje baksy.
Tak go trzepano, tak go sprawdzano w tym Modlinie, Józka, człowieka poczciwego. Kazano mu wypić albo wyrzucić do kosza wodę mineralną i ściągać buty.
– Nie będę zdejmował, bo mam bagaż ograniczony a jedyne czyste skarpety na nogach. Nie będę później chodził w brudnych albo zasyfionych.
Zgodził się wyskoczyć z butów, kiedy mu przynieśli ochraniacze jakie dają w w szpitalach. Założył je i spełnił polecenie.
Sprawdzający dociekał po co mu, pusty pół litrowy słoik, szczelnie zakręcony.
– Bo lubię mieć coś osobistego
– Ale po co?
– Bo lubię mieć coś osobistego!
– Ale po co?
– Do obrony osobistej
– No, chyba że tak
Wielokrotnie przepuszczali przez rentgen jego ogromny bagaż, niecałe 5000 gram. Wszystko oglądali i sprawdzali. Józio też się z nimi zgadzał, że prewencja to podstawa i lepiej zapobiegać niż leczyć, ale czy koniecznie w trakcie kontroli należy niszczyć tak ważnąrzecz dla jego bezpieczeństwa i jego egzystencji.
Pewnie wtedy delikatny tablet „poszedł”. Został mu na otarcie łez smartfon z polską kartą i perspektywa problemów.
– Martwisz się umrzesz, nie martwisz się też umrzesz. Wiec się nie martw! Muszę się trzymać pierwotnego planu
Po takim nastawieniu, Józio zapomniał, że miał tablet i poszedł w kimono. Obudził się w Maladze. Wypoczęty!
Samolot wylądował bez problemów po 23.00, kilkanaście minut po deklarowanym przylocie. Rozpoczął się wyścig oszczędnych pasażerów do ostatniego autobusu jadącego do centrum Malagi. Jasne, że lepiej wydać 2-3 euro niż kilka razy więcej na taksówkę.
Jednym z nielicznych, nie śpieszących się programowo, był nasz bohater. Wiedział, że nikt go nie oczekuje i że będzie musiał z tym żyć. Zaplanował sobie przekomarować tę noc na lotnisku, a rankiem, pierwszą okazją pojechać w kierunku Afryki. Perspektywa oszczędności kilkudziesięciu euro za hotel i taksówkę, też nie była pozbawiona uroku.
Zaczął od zwiedzania aeroportu. Ruch powoli zamierał. Sklepy wolnocłowe, restauracje i bary były pośpiesznie sprzątane i zamykane. Na ogromnej hali przylotów w „okolicy” północy pojawiło się kilka wózków akumulatorowych robiących za mechaniczne mopy. Jedne sprzątały, drugie myły a trzecie suszyły. Zapachniało detergentami i nutką zielonego jabłuszka. Po pół godzinie poza Józiem i dyskretnie schowaną ochroną nikogo nie było, nie licząc warczących urządzeń czyszczących. Józek znalazł sobie spokojne miejsce za automatami z napojami, w okolicy toalety, gdzie było też darmowe gniazdko elektryczne. Podłączył power banka, bo telefonu nie chciał wypuszczać z rąk. To najważniejszy gadżet kiedy się samotnie podróżuje. Wiadomo, że Herodot, ten arabski podróżnik, nie miał takiego i dawał sobie świetnie radę!
Józio, zjadł bardzo spóźnioną kolację. Coś tam poskrobał w kapowniku, w którym zapisywał różne ciekawostki z podróży a także dublował kontakty z telefonu, hasła, konta i adresy ważnych miejsc oraz hosteli. Zapisywał rozkłady lokalnych busów, pociągów, odloty samolotów i terminy wypływania promów z Algavras i Tangeru Mad. To była jego osobista ochrona na wypadek zgubienia lub uszkodzenia smartfona.
– Ola! Zająłeś moje miejsce do spania
– Sorry, nie wiedziałem, że to twoje. Już idę gdzie indziej…
– Zostań, zmieścimy się obaj. Pogadajmy
– Ola Rodrigez! Przyniosłam ci kawę z mlekiem
– Ola Laura! Bądź tak dobra i przynieś to samo mojemu nowemu przyjacielowi z Polski
Tym sposobem Józio zapoznał się z grubą sprzątaczką, operatorką mechanicznego mopa i miejscowym, bardzo kulturalnym penerem. Spędzili we trójkę dłuższą chwilę (ponad godzinę) słuchając muzyki Flamenco (niezbyt głośnej) i omawiając egzystencjalne problemy ludzi z różnych krajów Unii Europejskiej. Później Laura poszła z powrotem do pracy, a oni jeszcze długo gadali i gadali…