Podróż nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca.

Ryszard Kapuściński, Podróże z Horodotem

 

Masz więcej niż jedno życie. Drugie się zaczyna, gdy sobie uświadamiasz, że mamusia ponownie cię nie urodzi.

Pepe Piasecki, Spoko Maroko część II

Po paru latach od poprzedniej wyprawy do Maroka, Józio postanowił sobie i żoneczce zaserwować powtórkę z rozrywki. Kupił do Malagi, bardzo tanio, dwa bilety lotnicze, w czasie „szalonej środy” czy innego „czarnego piątku”. Nasz bohater wykombinował – czytaj upewnił się – że z Malagi do Tangeru to tylko dwie godziny jazdy klimatyzowanym autobusem i trzy godziny promem. Więc bez problemu za mniej niż 60 euro, w ciągu dnia można dotrzeć do Afryki.

Najlepsza z żon (z najlepszą na świecie pamięcią), zareagowała na propozycję męża dosyć histerycznie. W żaden sposób nie dała się przekonać do tej eskapady.
– Pamiętasz? Cztery lata temu, kiedy szczęśliwie wróciliśmy z tej zaplanowanej przez ciebie kilkutygodniowej wycieczki życia po środkowym i południowym Maroku, stwierdziłam, że było spoko, ale starczy mi tych arabskich „atrakcji” do końca życia
– Pójdźmy na kompromis i złapmy choć trochę słońca, wylegując się na plaży w południowej Hiszpanii
– Józiu naprawdę nie mogę, dyrektor nie da mi urlopu przy aktualnych problemach kadrowych. Nie stać mnie też na szukanie nowej pracy. W odróżnieniu do ciebie nie mam siły. Po prostu mi się już nie chce
– Jestem zawiedziony że zmuszasz mnie, abym jechał sam i sam zwiedzał Tanger, Casablankę i Rabat
– A może Piotrek Fulara, twój parnter z Krav Mag’a (sztuka walki w zakresie samoobrony), poleciałby z tobą. Jak się z nim spotykaliśmy, to zawsze zazdrościł nam naszych wyjazdów. Byłoby by ci raźniej z nim, a ja byłabym spokojniejsza
– Właśnie zmienił pracę i musi jej pilnować.
– No to trudno, musisz dać sobie radę sam!

***

Józio miał dwóch, nieżyjących już niestety mentorów: amerykańskiego pisarza Charla Bukowskiego i polskiego reportazystę Ryszarda Kapuścińskiego.

Charl Bukowski, do tworzenia swoich opowiadań wykorzystywał pijaczków, którzy tuż przed zamknięciem barów stawali się bardzo rozmowni. Józio podobnie swoich interlokutorów – inspiratorów i pomagierów poszukiwał wśród łazęgów i globtrotuarów na wszystkich szerokościach świata. On nie rozpijał już rozpitych, tylko inteligentnie pytał i inteligentnie odpowiadał (przynajmniej tak mu się wydawało…). Zawsze znajdował chętnych do udzielania mu informacji, które później przetwarzał w swojej głowie, dodając to i owo. Później to i owo, przelewał już w formie literackiej na papier.

Z Ryszardem Kapuścińskim Józio zapoznał się już jako nastolatek, czytając jego reportaże. Później, w dojrzałym wieku, pochłaniał wszystko co spłynęło z pióra Kapuścińskiego.

Po odmowie ukochanej żoneczki Zuli, Józek zaczął się zastanawiać, Co by zrobił, mistrz Kapuściński gdyby jego małżonka powiedziała mu NIE ! ?

Pan Ryszard na pewno by poleciał!!!

Józek, właśnie w tym momencie uświadomił sobie, że czas jego bytowania na tej Ziemi ucieka bezpowrotnie. Jak nie teraz to kiedy? Przecież nie będzie miał jeszcze jednego życia. Przecież jego mamusia nie urodzi go po raz drugi!

***

Józio swoim zwyczajem wszystko odkładał na ostatnią chwile, ale jego perfekcyjna żona już kilka dni wcześniej z grubsza go „spakowała”.

Niepotrzebnie, wiele razy przed godziną W., przypominała mu o kartach pokładowych. Przed laty, podczas wymarzonej nisko budżetowej wycieczki do Jerozolimy, na lotnisku imienia Fryderyka Chopina, Zulowie z powodu braku tego papierka, który prawie zawsze można wydrukować w domu, zapłacili 100 euro, co było równoważnością ceny biletu do Tel Awiwu i z powrotem do Warszawy.

Dzień przed wylotem Józek zważył bagaż. Należało go przepakować i z połowy ekwipunku zrezygnować, bo regulamin przewoźnika Rynair pozwalał zabrać na pokład maksymalnie 5 kilo. Po przemyśleniu, do plecaka poszła zapasowa bielizna, przeciwdeszczowe ponczo, kąpielówki, gumowe buto-klapki oraz podgumowany koc, który mógł uprzyjemnić pobyt na plaży, robić za łóżko na lotnisku i odwrotną stroną, służyć za pałatkę, podczas urwania chmury.

Mała szansa na ulewy w Afryce, niemniej w basenie morza Śródziemnego nie jest to niemożliwe. Dorzucił jeszcze ręcznik szybko schnący, kosmetyki oraz Ibuprom i lekarstwo na rozpętaczkę (najważniejsze!). Suma summarum, podręczna waga lotnicza wskazywała 3200 gram. Zula, dołożyła jeszcze większą paczkę kabanosów oraz kilka jabłek i suchary wojskowe. Całość uzupełniał pół litrowy szklany słoik z nakrętką, który służył w zależności od potrzeb: za butelkę z przegotowaną woda, kubek na chińską zupkę czy herbatkę albo jak kiedyś, za „kieliszek” na kolei Transsyberyjskiej i w ostateczności, w warunkach niesprzyjających czyli bojowych – za urynał.

W przeddzień wyjazdu Józio wydrukował kartę pokładową i zabukował dwie noce w Tangerskiej medinie (tamtejsza starówka), w jakimś riadzie (pałac budowany w obrębie starówki), przerobionym na hostel i przepłacił u pewnego agenta w Londynie, prom z Algavires do Tanger Mad w wersji open. Plusem tej decyzji był totalny brak stresu, że Józek może się spóźnić na pokład i prom odpłynie bez niego.